Dawno, dawno temu, kiedy byłam małą dziewczynką, nie było lalek takich, jak Barbie.
Pamiętam swoją lalkę, z papieru mache. Była na równi ładna, jak i budząca we mnie niepokój. Odklejona peruka ze sztywnych włosów, ułamany palec i w kilku miejscach odpadający lakier... Nie pamiętam, żebym to ja zrobiła...
Była duża, dość ładnie ubrana i właściwie moja jedyna...
Jedyna do czasu, kiedy dostałam lalkę szmacianą. Wypchaną trocinami z długimi, żółtymi jak żółtko, warkoczami. Od zawsze chciałam je rozczesać a kiedy wreszcie to zrobiłam, z rozczarowania nie mogłam spać! Ukazała się głowa bez wszytych włosów a luźno spadające, pokręcone kosmyki, za nic nie poddawały się szczotce.
Kolejną lalką była Krakowianka - lalka przepiękna, cudna, z rzęsami i zamykanymi oczami. Ze ślicznymi, czarnymi warkoczykami i wspaniałym, bogatym strojem z kolorowymi wstążeczkami! To była lalka, którą długi czas...nie pozwalano mi się bawić. Cóż, takie były czasy a Mama miała rację, bo strój był przyszyty na stałe a włosy doklejone i nie nadawała się na zabawkę.
Pamiętam też dzień, kiedy Mama szła ze mną do szczepienia i obiecała mi nową lalkę. Starałam się nie płakać i mężnie znieść zabieg, aby zasłużyć na nową zabawkę. Pamiętam nawet sklep, w którym ją kupiłyśmy. Tak, lalka była nowa i z ubrankami, choć...wycinana z papieru. Cieszyłam się bardzo i długo się nią bawiłam, ciągle zamieniając spadające z szablonu, ubranka.
Kiedy trochę podrosłam uwielbiałam maleńką laleczkę z gumy. Nie mam pojęcia skąd się u nas wzięła. Miała może z 12-14cm wysokości, namalowane buty z białymi skarpetkami i namalowane brązowe włosy. Podobała mi się i, choć za cholerę nie umiałam szyć, to właśnie dla niej powstało najwięcej ubranek. Moja koleżanka, Bogusia (córka krawcowej) właścicielka troszkę większej laleczki (chyba nawet miała zamykane oczka, ale nie dam sobie ręki uciąć) dostawała od swojej Mamy skrawki materiałów, którymi chętnie się dzieliła. Tak powstały moje pierwsze, najznakomitsze i najbardziej cenione kreacje dla lalki.
Marzyłam wtedy tylko o jednym, aby moja lalka miała prawdziwe włosy. Takie, które można czesać, zaplatać w warkoczyki lub spinać w koński ogon. Aby urealnić trochę to marzenie doczepiałam lalce włosy z nici, które odstawały na wszystkie strony a moczenie i doklejanie do głowy nic nie dawało, bo wtedy odłaził plaster, którym je przyklejałam. Wiem, trudno to zrozumieć komuś, kto tego nie przeżył i nie doświadczył...
Im byłam starsza, tym wybór zabawek był większy. Od Babci i Cioci Tereski dostałam lalkę -marzenie! Z prawdziwymi, długimi, kasztanowymi włosami! Cud-miód! Była dość duża, ale jaka piękna! Ciocia Hania załatwiła mi dla niej kapitalne ubranka dzianinowe - rewelacja!Dlaczego o tym wszystkim piszę?
Bo teraz mam wiele lalek, za które kiedyś oddałabym naprawdę dużo! Moje marzenie spełniło się wielokrotnie! Mam lalki, które dawno temu nie tylko nie były w zasięgu marzeń małych dzieci, ale w ogóle o nich nie wiedzieliśmy, że takie istnieją!
Uwielbiam je wszystkie, cieszę się, że je mam, że mogę na nie patrzeć, ubierać, fotografować. Uwielbiam to, że mam wybór. Mam też świadomość, że kiedy nową lalkę zastąpi nowsza, to i zauroczenie minie na korzyść tej następnej... Takie życie.
Rozpisałam się bardzo, bo patrząc na mój zbiór często mam kłopot z wyborem lalek do sesji foto. Lepiej chyba mieć jednak więcej lalek, niż mniej. Zawsze to większa możliwość wyboru.Przy wyborze panny do dzisiejszej sesji nie miałam wątpliwości. Pani Inżynier nadawała się do tego idealnie. Suknia, którą ma na sobie powstała baaaardzo dawno temu. Przeszyta z ubrania "z drugiej ręki", bo czasami w SH da się zdobyć istną modową perełkę.Delikatny, pudrowy róż elastycznego tiulu i wspaniałe falbany, uformowane z tegoż materiału natchnęły mnie do improwizacji.
Sami zobaczcie 😁
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz