Mowa oczywiście o jesiennych liściach, których barwy niezmiennie mnie zachwycają o tej porze roku.
Ale to też zasługa słonka, bo bez niego nie byłoby tylu wspaniałych kolorów i złotej, polskiej jesieni :-)
Candy to śliczna, słodka, urocza dziewczyna. Jak sobie przypomnę, ile zjeździłam miast, km dróg i ile schodziłam sklepów, aby ją kupić, to sama się sobie dziwię.
Musiałam to zrobić, bo strasznie się na jej punkcie zakręciłam a ta akurat panna była - co prawda - do dostania w sieci, ale bałam się, że trafi mi się "zezowate szczęście", co wcale nie było taką rzadkością w przypadku tego modelu😕
Panna to Princess Candy Doll 2016 na ciałku mtm, pochodzącym od Neko. Bladość skóry tego wymagała.
Opowieść na ten temat jest umieszczona TUTAJ. Jeśli ma ktoś ochotę, to może poczytać ;-)
Dawno, dawno temu, kiedy byłam małą dziewczynką, nie było lalek takich, jak Barbie.
Pamiętam swoją lalkę, z papieru mache. Była na równi ładna, jak i budząca we mnie niepokój. Odklejona peruka ze sztywnych włosów, ułamany palec i w kilku miejscach odpadający lakier... Nie pamiętam, żebym to ja zrobiła...
Była duża, dość ładnie ubrana i właściwie moja jedyna...
Jedyna do czasu, kiedy dostałam lalkę szmacianą. Wypchaną trocinami z długimi, żółtymi jak żółtko, warkoczami. Od zawsze chciałam je rozczesać a kiedy wreszcie to zrobiłam, z rozczarowania nie mogłam spać! Ukazała się głowa bez wszytych włosów a luźno spadające, pokręcone kosmyki, za nic nie poddawały się szczotce.
Kolejną lalką była Krakowianka - lalka przepiękna, cudna, z rzęsami i zamykanymi oczami. Ze ślicznymi, czarnymi warkoczykami i wspaniałym, bogatym strojem z kolorowymi wstążeczkami! To była lalka, którą długi czas...nie pozwalano mi się bawić. Cóż, takie były czasy a Mama miała rację, bo strój był przyszyty na stałe a włosy doklejone i nie nadawała się na zabawkę.
Dzisiejszy ranek zaplanowaliśmy już wczoraj, wszak nie mogłam sobie odmówić przyjemności wykonania sesji w plenerze.
Podejrzewałam, że ruda Victoria dobrze zaprezentuje się na tle przyrody i chyba miałam rację. Ciepły odcień płomiennych loków, turkusowe tęczówki oczu wspomagane kolczykami w podobnym tonie i granatowe ubranko zgrały się idealnie.
Kończycki Zamek zawsze serdecznie gości nas u siebie i daruje chwilę wytchnienia od ciekawych oczu spacerowiczów. Wczesna pora pobrzmiewa odgłosem dzwonów z pobliskiego kościoła, kwakaniem kaczek na stawie i rzadkimi trelami ptaków.
Od czasu do czasu, na stawie, niedaleko brzegu, rzuci się dość duża ryba. Choć nigdy nie udało nam się jej dostrzec, to chlupot jest spory a rozpływające się koła na wodzie też do małych nie należą...
Szydełkowanie mnie odpręża, choć czasami bywa (dość rzadko), że daje mi nieco "w kość". Trochę mi szkoda, że letnie mini-sukieneczki, z krótkimi rękawkami, które wykonuje się zdecydowanie szybciej, muszą niestety iść powoli do lamusa, ze względu na jesień. Czas zająć się ubrankami na nadchodzące chłody...
Na marginesie dodam, że udało mi się wykonać wreszcie nowe, tematyczne banery na ten Blog, na Blog z opisami ubranek, Fb, Katalog Ubranek oraz mój sklep Etsy. Marzy mi się, aby każda pora roku miała swój odrębny baner...zobaczymy, czy się to uda zrealizować ;-)
Wracając do tematu koronkowych strojów...otóż postanowiłam wykonać komplet dla lalek w skali 1/6 z granatowego kordonka o grubości 50. Oczywiście na szydełku.
Nie powiem, wykonanie ubranka zajęło mi trochę czasu, nawet więcej, niż trochę. Jednak z efektu jestem zadowolona, tym bardziej, że do kompletu zrobiłam też długaśną halkę z białego kordonka, bardzo mocno rozkloszowaną i ogromnie koronkową :)))